
JA, KRÓLOWA
Lepiej unikać wzroku królowej, który smaga niczym najsroższy lutowy wicher.
Nie wchodzić w drogę, w mig odgadywać myśli, by nie usłyszeć z jej ust cierpkich słów. Lukrecja i Diana usługiwały Bonie przy ubieraniu. Zakładały kolejne części bielizny i sukni. Lęk spętał usta karlic i służby. Nawet Portia
przemykała po komnacie cicho jak mysz. To nie jest dobra pora na rozmowy i żarty, na uśmiechy. Diana di Cordona upięła włosy Bony, Maria Arcamone podeszła ze szkatułą i uniosła wieko. Królowa wybrała naszyjnik z grubego złota wysadzany diamentami. Śliczna jasna twarz Marii mignęła w lustrze.
– To najgorszy dzień mego życia. Tak zły jak ten, w którym utraciłam syna.
Tymi słowami królowa zaczęła nowy dzień, w którym młody król miał wyjechać po narzeczoną. Ten wstęp źle wróżył, wyostrzył czujność dam dworu. Wiedziały, że ślub młodego króla to temat drażliwy, lepiej więc go unikać, na słowa królowej potakiwać i milczeć.
Skrzypnęły drzwi, wszedł paź, pokłonił się i oznajmił:
– Najjaśniejsza pani, jego wysokość król Zygmunt August.
Chłopiec odstąpił na bok i zastygł w ukłonie. Na widok Zygmunta Augusta chmurna twarz królowej się rozjaśniła. Jej oczy rozbłysły zachwytem dla jego urody. Ubrany w srebrzysty brokat pochylił przed nią kark. Na głowie miał nieduży kapelusz z piórkiem, a przez ramię przerzuconą krótką białą pelerynę.
I taki diament ma się dostać Habsburżance – na samą myśl burzyła się w niej krew.
Król od progu dostrzegł czerń, w jaką oblekła się matka, chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziła:
– Widzę, że jesteś gotów do drogi. – Skinęła na damy, by wyszły.
Nie słyszał w jej głosie nuty rozpaczy, jego radość i ekscytacja przesłoniły wszystkie złe uczucia matki.
– Tak, matko. Dziś staniemy w Balicach. A jutro…
Nie zdążył dokończyć, gdyż położyła palce na jego wargach, jakby chciała zamknąć wszystkie bolesne dla niej słowa, i powiedziała:
– Jutro ją tu przywieziesz.
Spojrzała mu w oczy z bliska. Pogładziła po policzku. Czemuż ta pieszczota, która zwykle była wyrazem jej do niego miłości, tym razem zdała mu się zimna i szorstka? Zmarszczył brwi w niepewności i spuścił wzrok, jakby pragnął skryć przed matką radość, która w nim kipiała, ekscytację, która od wielu dni spędzała mu sen z powiek. Wreszcie będzie miał żonę.
– Jeśli twoje serce zabije dla Elżbiety mocniej, jeśli ją pokochasz… Umrę… – rzekła przez ściśnięte gardło.
Zygmunt August chwycił jej dłoń, ucałował i zapewnił żarliwie:
– Tylko was kocham, matko.
Zdało się, że słowa syna ją uspokoiły. Z miłością ucałowała jego usta i ponagliła go, jakby wbrew sobie:
– Idź już.
Oddalał się, gdy zatrzymał go głos matki:
– Pappacoda i Valentino pojadą z tobą, synu.
Był zaskoczony, lecz rzekł z uśmiechem:
– Jeśli takie jest wasze życzenie, matko.
Ciepło jej się zrobiło na sercu na myśl, że cokolwiek uczyni, on to zaakceptuje, nie będzie stawiał oporu, zawsze uległy i posłuszny.