
POŻEGNANIE Z OJCZYZNĄ
Ponad trzydziestoletni wysoki mężczyzna w pruskim mundurze pewnym krokiem wszedł do holu i rzucił po kątach przenikliwym spojrzeniem.
Służąca, która wprowadziła księcia Wirtembergii pobiegła prędko po księżnę Marię, w tym czasie wieść o przybyciu nieproszonego gościa lotem błyskawicy obiegła pałac. Na antresoli zaraz rozległy się kroki, a od salonu dało się słyszeć stukot obcasów. Książę Ludwik odwrócił się i ujrzał nestora roku, księcia Adama Czartoryskiego.
– Sir – Ludwik skinął mu głową.
Gospodarz odpowiedział zdawkowym ukłonem, jakby ta grzeczność zbyt wiele go kosztowała.
– Przyjechałem po syna – powiedział po francusku, a kiedy książę Czartoryski milczał, rzekł stanowczo – Żądam jego wydania.
Zapadła cisza, którą naraz zmącił szelest sukni i ujrzał ich oboje Marię i niespełna dwuletniego Adasia, którego matka prowadziła za rękę.
Ludwik przyjrzał się księżnej. Ubrana w ciemną suknię, w czarnej koronkowej chuście okrywającej głowę i ramiona wydała mu się pogrążona w żałobie. Z przeraźliwie bladej twarzy spoglądały na niego czerwone podpuchnięte oczy. Nigdy nie uważał jej za ładną, a teraz dostrzegł, że przez niespełna rok, kiedy się nie widzieli, postarzała się i zbrzydła. Nieoczekiwanie za jej plecami pojawił się jej brat, imiennik ojca, książę Adam.
– Proszę, prawie cała familia Czartoryskich wyszła mnie witać. Wzruszyłem się – zadrwił, lustrując ich butnym wzrokiem. – Brakuje tylko księżnej Izabeli, księcia Konstantego i tej małej ślicznej Sophie. Ale zapewne wyglądają ze swych nor, gdyż nie mają odwagi się pokazać. No, chodź do mnie, synu – Ludwik wyciągnął ramiona w stronę dziecka. Jednak chłopiec uparcie tkwił przy matce, wówczas książę Wirtembergii zbliżył się do Marii i wbił w nią nieustępliwy wzrok. Ich spojrzenia starły się ze sobą. Książę patrzył na żonę z pogardą, tymczasem on w oczach Marii odnajdywał odwagę, choć ona sama nie wiedziała skąd w niej tyle uporu, aby znieść ten próbujący ją złamać wzrok byłego męża. Dostrzegła jak jego oblicze się zachmurzyło. Pewność, jaką Maria miała w oczach roznieciła w sercu księcia gniew. Spodziewał się bowiem ujrzeć ją zalęknioną, dygocącą ze strachu przed nim, pokorną i uległą. Taką ją zapamiętał. Kilka lat wspólnego życia starczyło, żeby zniszczyć jej dumę i stać się jej panem, by ukształtować ją na nowo, ulepić. Ale widać, że powróciwszy pod opiekuńcze skrzydła ojca i matki odzyskała pewność siebie i przekonanie, że on nie ma do niej już żadnych praw.
– Monsieur… Pozwól mi pisać do syna… Tylko o to proszę – rzekła.